Brzydzę się praktycznie wszystkimi wierszami, które czytałem. W akcie zemsty zacząłem pisać antywiersze, ale okazało się, że to też są wiersze. Przegrałem.
Po jej śmierci
W przypadku samochodowym
Odbudowana z wszystkich
Zarchiwizowanych tkanek
Kolekcji długich lat pracy
Niezdolna do wykonania
Rekonstrukczego zawodu
Targnęła się na życie
Odrekonstruując
Sama siebie
W taki nikczemny sposób
By nie dane było
Ponownie
Książe ksiądz
Okupuje moją jaźń
Domaga się dominiów
Wśród mych sekretów
By zainfekować pamięć
Gdy później utknie
W czeluściach
Moich wnętrzności
Pyszniąc się obleśnie
Każdy się samookalecza
Jak tylko potrafi
I jest taki moment
Długo po zmroku ludzi
Gdy robi się pięknie
Rozpacz chwilowo unosi
I piękno i uśmiech
Z boku wszystkiego
Czy scenariusze końca
Z mojej świadomosci
Wydają się niedorzeczne
Bo nie myślę o końcu
Czy raczej scenariusz
Który mnie całkowicie uwiedzie
Jeszcze się nie pojawił
Czuję na twarzy
Ciepło wschodzącego
Rozpadu wszechrzeczy
Łzawiąc obserwuję je
W ich obecnych formach
Tak pięknych i moich(?)
Półpełen nadziei
By nie był to jednak
Rozpad ale niezrozumiała
Forma rozwoju
Miejsce w którym przebywam
To nie jest miejsce
Mojego spoczynku
Tu miękkości dla oczu
Próbują w gruz zamienić
Pomieszczenia mojej świadomosci
Opór krzywdzi serce
Uległość krzywdzi umysł
Umysł i serce
To jedność
Jeśli przetrwa
Nieuchronną
Zagładę ludzkości
I ulegnie
Bez poddania się
Naturalnym procesom
Korpoliteratura
Stanie się czymś
Na podobieństwo
Koproliteratury
Ten rysuje
Kto nie rysuje
Bo życie jest
Śladem na planie
Kolektywnej egzystencji
Aktem rysowania
Który metaforycznie
Złośliwie wpisze się
W każdą istniejącą
Definicję rysunku
Hej, żeńskie egzemplarze psów
Jesteśmy w stanie przypomnieć sobie
Nasze doświadczenie obserwacji
Waszych umiejętności, które
Pokazałyście by zaimponować
Komuś lub zainteresować kogoś
W tak sprawny sposób, by
Z trudnością dostrzec
Mechanizmy tego działania
Wprost z głębi
Sterujesz pancerzem
Opatulonym w mokry żel
Rozginasz członki
Stalkujesz samego siebie
Wpychasz materię w otwory
Masz zaledwie wyobrażenie
Fałszywej jednorodności
Egzystuję w tej rzeczywistości by
Zwycięstwo mojej egzystencji nad
Egzystencjami innych egzystencji
Było niepodważalnie absolutne i
By ostatecznie współegzystowanie
Stało się samoegzystowaniem
Bo istotą mojej egzystencji
Jest nieskończona nienawiść
Myślałem, że jestem
Niezniszczalny
Do momentu, gdy
Uświadomiłem sobie
Że stale udaję
Przed samym sobą
Że nie istnieje
Ten fakt, który
Kompletnie zmiażdży
Moje serce
Idziesz pustynią
Żalisz się:
Samemu ratunku
Chrystusa głos:
Jak mnie nazwałeś?
Odpowiadasz:
Przecież jednoślad
Chrystus znów:
Bo cię niosłem
(Epicka muzyka)
Cały ten czas
(Gołębie wyfruwają)
Na poranionych(!) plecach
(Brokatowe konfetti)
Zniszcz mnie wiedzo
Przychodź o godzinach
O dniach, o dekadach
Napływaj nieustannie
Kosmiczny powątpiewator
Blednie oświecony
Oświecinami twymi
Wydaje mi się
Że to nie jestem
Maksymalnie zwykły
Piasek na ziarenka
Ukryty pod powieką
Dyskretnego oczekuje
Klienta niepolicyjnego
Piasek z rzeki
Sprzedam każdemu ci
Drobinki nieżyciodajne
Nic nie zmienią
Nie moja rzeka
Gdy przewrócisz się
Dotkliwie i boleśnie
A ja twym świadkiem
Przypadkowo posiadany
Zaoferuję ci bandaż
Chyba, że cierpienie
Przebiegnie w całkowitym
Braku fal dźwiękowych
Co oznaczałoby, że
Mnie wtedy nie ma
W tym poetyckim lesie
W którym właśnie
Przewróciłeś
Zmanipulowane wróble
W garści hipotezy
Ptasiej naukowczyni
Z opuszczonego okna
Karmione wymiocinami
Wyekstrahowanego zawistnie
Ludzkiego ejakulatu
Po wielu miesiącach
Niesprowokowane dokonują
Precyzyjnie agresywnej
Zmasowanej wazektomii
Niwecząc nadzieje
Licznych osobników
Na przekazanie genu
Bycia gównem
Zamiast być niegrzecznym
Zamiast być grzecznym
Lepiej nie być grzecznym
Lepiej nie być niegrzecznym
Pozostań niczym nicość
Wobec binarności grzeczności
Podupadnij w egzystowaniu
Powoli zniknij trzymając
Wszystkich w niepewności
Aż do ekstatycznego momentu
Gdy przestaje się istnieć
Nie takie z
Zabitych zwierząt
Ale celulozowa
Prawdziwa bryłka
Przepiękna perłowa
Wepchniesz ją
Wedle zaleceń
Osoby lekarskiej
W nacięty otwór
Zabije aortę
Ale uzdrowi
Przestrzeń
Którą okupowało
Twoje ciało
Przypadkowo zaplanowane
Kolektywem podświadomych
Dostrzegalne następstwa
Skrupulatnie postępujące
Tak bardzo prawdopodobne
Ale tylko częściowo
Chyba niesamowite
Kolizje przodów
Miażdżenie prążków
O transparentne
Obiekty chwały
Ludzkiego rozwoju
Stalowe głazy
Tytanowych tkanek
Nieskończenie drapią
Dręczone istnienia
Wszystko płonie
Wokoło mnie
Płonie wszystko
Zanurzam palce
Pełne ognia dłonie
Wlewam do gardła
Gdzie w najgłębszym
Zakamarku cielesnej maszyny
Poczeka na moją śmierć
I zwyczajnie zniknie
Piękna pułapka
Spotkanie magiczne
Stópki na zapleczu
Ohydnego przerażenia
Pośrodek nicości
Płynący drucik
Erotyczny dotyk
Niespodziewanie jego
Zwisa z powietrza
Krzyżacy patrzą mimowolnie
Na ohydę abnormalnej
Architektonicznej mutacyi
Pięciu umarło przed sześciorgiem
Siódmy ściegiem z własnych jelit
Utworzył pajęczynę jaźni
Uodporniając się na zaklęcia
Jego ciało przetrwało
Umysł niekoniecznie
Hiperrealistyczne ciastko
O kształcie idyllicznej galaktyki
Samozapadającej się w sobie
Pod wpływem nieuchronnej obecności
Nowopowstałej czarnej dziury
Gdy odpowiednio zjedzone
W sposób możliwie najbardziej
Zbliżony do nagłego zapomnienia
Samozwielokrotnia całkowity proces
Implodując oraz pochłaniając
Zamieszkiwany skrawek wszechświata
Włączając w to przystające
Skrawki rzeczywistości
Równoległych oraz
Prostopadłych
Ziemia przestaje
Należeć do istnień
Wtedy i tylko wtedy
Wszystko staje się
Gwieździstym niebem
Stającym się kulą
Ostatecznym naczyniem
Wiecznej radości
Spluwam wrzecionami chaosu
Łagodnie opadam na poduszki
Ich wnętrze to moje wnętrze
Rozpadłem się na grupę osób
Składającą się z jednego człowieka
Który stał się udając człowieka
Najcichsze łzawienie
Łzami wchłaniającymi dźwięk
Nieskończenie transparentnymi
W swojej niedostrzegalności
Ze względu na niesamowitą odległość
Od pozostałych oczu
Nie wywiera
Czerwona łuna środkowego słońca
Przez ohydne obłoki farm zagłady
Prześwietla ostatnie dni ludzkości
Gdy nadal smakują pocałunki
Zakochanych w sobie trupów
Porosty i pleśń obracają w ruinę
Najważniejsze stosy kamieni
Z krzyżami i gwiazdami i innymi
Geometryzacjami zmarnowanej energii
Przerdzewiałe wspomnienie śmierci
Penetrujące krwawą urynę
Jana Pawła drugiego i kolejnych
Zmiażdżone główki finalnych
Różnoskórych gwałconych jagniąt
Wmieszane w beton jestestwa
Bezbarwna krew ubrudziła życiem
Wyrzygane resztki płodu
Błogosławionej ciąży pozamacicznej
Matki Teresy od zgnilizny
Jedynym okiem oglądają świat
A ten zasłużenie kończy się
Paskudny łotr
To omen zapowiedzi
Proroctwa wizji
Odczytu astralnego
Za woalką tajemnicy
Dwudziestego znaku
Z co ósmej strony
Księgi zaklęć
Wampirycznego demona
Samozwańczego władcy
Labiryntu jaskiń
System nagrodził
Powyższe spotkanie
Stu siedemdziesięcioma
Ośmioma złotówkami
Renty płatnej z góry
Za pięćset tysięcy
Lat przyszłego życia
Otrzymałem banknoty
I monety o nominałach
O sumie całkowitej
Około miliard złotówek
Kupiłem wyspę od królestwa
Poleciałem tam za resztkę
Wykopałem własnoręcznie
I umarłem w dziurze
W głębi wyspy
Laserów smugi
Niekończące się
Korytarze połysków
Refleksyjny charakter
Spirali hiperlabiryntu
Odbijających powierzchni
Parzyście przystających
Do samych siebie
Miejsce robaków jest pod ziemią
Więc ziemia próbuje się wydostać
Pochłonąć robakodzierżcę robaka
Ten iluminuje niechłonną niezgodą
Uchodzi z robactwem ponad ziemię
Nie można zaufać tej goryczy
To jest niewiarygodnie smutne
Bieganie uśmiechanie pomogłoby
Każdy włożył palec w ranę
Nie znalazł nic smutnego
Umył ręce potem
Te hinty pięknych rozwiązań
Te tipsy najczarniejszych wyjaśnień
To solucje do niematematycznych
Nieobliczeń trwania istnień
W czasie potencjalnie ostatecznym
Ręce które kaleczą
Szczerze weryfikują
Niezbędność egzystencji
Licznych ludzkich bytów
Ta metoda spustoszenia
To kalka innej metody
Gdzie ręce które leczą
Kaleczą obie strony
Fałszywie i równocześnie
Magnetyczne centrum
Zamku stabilizacji
Samoistny przekraczam
Jako galaktyczny wędrowiec
Wiodącej mocy zwierciadła
Jam jest cztery tysiące
Czterysta czterdzieści…
I cztery
Towarzyszył mi
Niewielki smutek
Gdy nastał wieczór
Pięciokrotnie upadłem
W następstwie czego ja
Nieludzko zlękłem się
Wtenczas pasożyt zalęgł się
Umarłem natomiast nazajutrz
Pięćset kilometrów na północ
W przeddzień dziewiątej rocznicy
Katastrofy smoleńskiej
Na około miesiąc przed
Ósmą rocznicą beatyfikacji
Bł. obrońcy pedofili
To nie był przypadek
Powstała u widnokręgów
Ta oto kinetyczna żałoba
Przedwczoraj nazajutrzejsza
Dryfuje nieruchomo w dal
U wiszących gdzieniegdzie
Kapie płyn tak miękki
Jak one wszystkie razem
Toksyczne światła spowijają
Przestrzenie poziome i pionowe
Z naciskiem na powierzchnie
Wiekuisty proces kłóci się
Z prawdą minionych wykopalisk
Rozgrzebane powodzią zwłoki
W popłochu zagrzebują się
Nieudolnym kompletnym bezruchem
Martwouste kłosy kłębią się
Wokół studni czasu i tamże
Klon uśmierciwszy oryginał
Sam stał się oryginałem
Bluźnierczy rytuał
Planowany tysiącleciami
Rozwarł piekła bramy
W odbycie zakonnicy
Spłuczki wody w krew
Cogodzinna ejakulacja
Uświęconą spermą napełnia
Zakażony otwór świątyni
Pieczętowany korkiem analnym
Zawierającym relikwie drzazgi
Oryginalnego krzyża męki
Formowany plugawy stolec
Natychmiast egzorcyzmowany
Białym sobowtórem papieża
Życie pozostaje święte
Gdy tylko się narodzi
Środowisko trójrobotów
Socjopatycznej anarchii
Nie godziła się z reformą
Kontrreformacji robotów
Co nie jest w istocie
Robotyczne w kontekście
Ponieważ cała idea reformy
Nie stanowiwszy obiektu
O właściwości wartości
Przeczyła automatyce
Pierwszych niezasad chaosu
Precedens ten zakończył
Drugą falę kontrreformacji
Owocowa roślina typu krzew
Kwitnie o każdej porze roku
Niezależnie od temperatury
W dzień jasny lub w nie
Bez wody i podczas powodzi
A przy tym jest niezwykle
Delikatna i wymagająca
Umiera tak krucho
Że gatunek ten nawet
Nigdy nie wyewoluował
O, aryjski mścicielu
Wywierz paskudną presję
Śmiertelnej zawiści na
Wszystkich sprawiedliwych
Mścicieli dawidowych
Mszczących się na katach
Zawistnej ideologii opresji
Zrodzonej wśród ekonomii
Bliskich międzyludzkości
Sztandarze krwi
Ten brak wypadku
Mrożący krew w żyłach
To źródło przypadku
Nie pomogą projekcje
Ani rytuał białej świecy
Czy rysowanie pentagramów
Gdy płynące ślepą śmiercią
Żółtko przyszłego życia
Które nigdy nie będzie
Tak bardzo wyczekiwany
Oto nastał koniec
Krwawię krew
Złą w litery
Maziam pędzlem
Ale zło złe
Namnaża się
Namnaża zło
Bezustannie
A ja krwawię
Leniwie rzadko
Zła jest coraz
I coraz więcej
Zmęczony złem
Jestem zły
Kiedy wiadomość
Zawarta w medium
Nie obronię nic
Jestem fekaliami
Z bijącym centrum
Patrzącymi wstecznie
Jestem odchodami
Smutnymi bezłzawo
Śmiertelnie zwykłymi
Jestem gównem
Dzień dobry
Niebezpiecznie obfity lilak
Karmiąc swym cieniem złotokapy
Ocieka dżdżystością wieczora
Później potęgą powodzi myśli
Przekroczy ustanowione granice
Więżące wszystką naturalność
Wynikiem czego runie spisek
Tajnych stowarzyszeń botanicznych
A cała znana cywilizacja
Uschnie albo zgnije
Odżywia się najzdrowszy
Pozbawiając okrucieństwa
Doskonałość wszechmięśnia
Perfekcyjna machina trwania
Czas przekroczony wielokrotnie
Śmiertelność zapomniana
Dzięki pustym opakowaniom
Po chlorze przemysłowym
Których otwory prowadzą
Życiodajnością oparzeń
Do samomiłości orgazmu
Ejakulatami bieli
Jezus kocha wszystkich
Destrukcyjnie nierówno
Pocałunek kończyny papieża
Udziela sanktuarium pedofilii
Krucyfiks talizmanem na prawo
Uniżony samosąd samego siebie
Spisany cyrografami ciszy
Sprawiedliwych wyklętych
Po trzykroć wypowiedz
Każdą sylabę jego imienia
Przystrój się wolframem
Solą i kadmem zwiąż włosy
Zjedz cząstkę miąższu samoduszy
Tą o której boisz się myśleć
Wspomnienie chwilowo powróci
Będziesz mógł je zmienić
W najgorszą jego wersję
Wysupłaną ze światów możliwych
I wymazać bezpiecznie z pamięci
Ale razrocznie wspomnienie
Wymanifestuje się z pustki
By miażdżyć twój umysł
Przez cała metryczną dobę
Umrzyj a nie uwolnisz się
Nie został zbudowany
By trwać wiecznie
Lub podnosić się
Osiągnąć perfekcję
Jeden ma tylko sens
By kopulować dziećmi
Namnażać wielokrotnie
Aż zginą przygniecione
Swoimi obleśnymi kopiami
Dzielmy się śmiercią jak chlebem
Dajmy świadectwo beznadzieji
Chleb ofiarował nam chleby
My mamy się tymi chlebmi dzielić
Chleba trującego nie zabraknie
Rozmnoży się podczas zabijania
Potrzeba tylko więcej ciał naszych
I negatywnej gotowości dawania
(Refren)
Delfin który żył już kiedyś
Wchłonął pozaziemską umiejętność
Rozplątywania tkaniny czasu
Wędrując wzdłuż chwilowych włókien
Odszukał kłębki własnej śmierci
I usunął z czasoprzestrzeni
Śmierć odszukała ich właśnie wtedy
I nie mogąc obdarować końcem
Obdarowała pozaziemską umiejętnością
Ofiarując skazę wydzielin
Poprzez inwersję materii
Przekazałem prawie wszystko
Każdy atom jest chyba ich
Demony potencjalnego posiadania
Inaczej to własnemu sobie
Sobie możliwie wyobrażałem
Odgrywając nie nieudacznika
Przełykam garści rozpaczy
Trawię je ściskiem przełyku
Wykarmiony uzyskaną wegetacją
Rodzę nieudolnie jasną twarz
By zasapała kilka godzin
Powie żart i zgnije
Bez ceremonii pogrzebu
Radykalna miernota emocji
Sparaliżowana żałośnie patrzy
Ułamki centymetrów obok
Ludzkiego odruchu reakcji
Zapada się do wewnątrz
W labirynt paranoi
Po wszystkim za późno
Utrzymam zatrzaśnięte
Nie zmiażdżone głazem oczu
Obojętności pyłu wolne
Prawdopodobnie nieujemne
Potem dłonie śliskie
Samobiczowane smutkiem
Upycham raz jeszcze
Robię pulsującego demona
Jak najgłośniej
Marzę czasami być
Mniejszością ofiarą
Maltretowany porwany
Zgwałcony zniszczony
Wyjątkowo potępiony
Nie czuć się oszustem
Wszystkich zrozpaczonych
Mieć jakąś wartość
Choćby ujemną
Wchłaniam pośród harmidru
Słoneczny dzień opada
Na stado ucieszonych ludzi
Powiedzieć iluzję, usiąść
Obok uśmiecha się moja maska
Nikt nawet nie podejrzewa
Że myślę o masturbacji
Zakończonej śmiercią
Znam pogardę oczu
Blisko mi z miłością
Chyba widziałem zrozumienie
Przeczytałem kiedyś o głaskaniu
Raz masowałem nawet sobie
Słyszałem o byciu pożądanym
Wydawało mi się że wszystko to
Teoretyczne myśli destrukcyjne
Wprowadzają niemiły dyskomfort
W dotychczasowym życiu osoby
Chciałaby ale nie żeby wiedzieli
Kogoś żeby faktycznie pomógł
Równocześnie myśląc że robi
Coś kompletnie innego
Niewystarczające zasoby
By procesować procesy
Nieznane krzywdzą znane
Dewastują logiczne schematy
Postępowania bezużyteczne
Ciało sabotuje samo siebie
Walcząc o przetrwanie
Jestem wadliwym półproduktem
Monumentem zmarnowanych zasobów
Takim którego wstydziłbym
Zwrócić do źródła pochodzenia
Bo nie wiem jak wytłumaczyć
Że nie zauważyłem wszystkich
Oczywistych defektów mnie
Patrzę na ciemne świderki
Na ich symetryczne wzory
Poniżej pięknej wklęsłości
Na delikatny rysunek lilaka
Czuję że odpadam od tego widoku
Jak od kłamstwa mimo że nie jest
Połykam łzy zanim się wydostaną
Chciałbym żeby kiedyś wylały się
Obmyły moją nicość z kurzu
Moje wyobrażenie
Mojej przyszłości
To fałszywa wizja
W której przyszłość
Zawiera w sobie
Przeszłość i
Teraźniejszość
Ich multiplikacje
Jak długa droga
Gdzie miejsce startowe
Miejsce docelowe
I cała trasa
Jest tym samym
Jednym punktem
Dinozaurem być
Ach dinozaurem
Terroryzować mezozoik
Potem uciec w paleozoik
Pióra ewoluować i lecieć
Lub masowo wymrzeć
I te widoki piękne
Nieskalane małpkami
Czego poszukujesz
Skąd znasz sekretny
Pryzmatyczny negatyw
Analizujesz tą obecność
Otwiera swoją intymność
Wewnątrz tej ciemności
Na samym jego końcu
Nicość przemieni się
W niesamowity blask
Pochłaniający duszę
Raz na stulecie
Wszystkich gatunków
Węże gromadzą się
By stworzyć drabinę
Silnych lśniących ciał
Gdy spotkasz drabinę
Niepohamowanie zmusisz
Członki do wspinania
Gdy dotkniesz węża
Chwilowy niewład
Rzuci tobą w dół
Możnowładca
Rozpromieniony
Miażdżąc twarz
Buławą terroru
Przyjmuje otwarcie
Całą krew pospólstwa
Na swoje nagie członki
Uciszone i zaskoczone
Tłumy tą nagłą reakcją
Pełną radości dziecięcej
Stanęły równymi rzędami
Naprzemian alfabetycznie
Domagając się zagłady
Mówię tekstem nie pomyślanych myśli
Chciwie obarczam wizjami cudze umysły
Nielegalnie uzewnętrzniam bezwartość
Nie zezwalam na ich aborcję
I nie jest mi przykro
Jestem autodrapieżnikiem
Dysfunkcyjnie słabą ofiarą
Biegu wydarzeń ciągłych
Moja ułomność postrzegania
Teorii spiskowych oraz nie
Ogółem różnych narządem myśli
Jeszcze bardziej ogółem mówiąc
Nie odróżniam prawdy od fałszu
Jest topografem
Geografii jej ciała
Geologiem wagin
Grotołazem pochw
Pipetą macic
Jego dobre intencje
Jak globulki orgazmu
Suwmiarka sutków
Wziernik czegośtam
Nieświeży szpon delfina
Rozwarstwiona i niezmieszana
Krew kazirodczego poczęcia
Pył ciemnoseledynowego brokatu
Dłońmi antypapieża wprowadzony
Lśniący i młody penis albinosa
Wyrwany z rozpalonego ciała
Źrebię wymarłego gatunku mewy
Zaniesie wrzący w pyszczku wywar
Wnikając do samej duszy
Drzemiącego na uboczu
Superwulkanu zawiści
Lokalny cesarz gminy
Świecki po wsi zbieracz
Zwierząt padłych i prawie
Ma punkt dyspozycyjny
W ruinach rzeźni
Wybudowanej na ruinach
Słowiańskiego cmentarza
Penis na głowie kota
Wyrósł w noc przesilenia
Unosi się gdy ten mruczy
Humanoidy boją się kasłać
Ochotnik dokonał masturbacji
W tamtej precyzyjnej chwili
Z głowni kota nie przestaje
Potok ciepłej lepkiej spermy
Wynika niechybne potomstwo
Rodzi się mitycznym wampirem
Nigdy nie starzejącym się
Łaknącym krwi ponad wszystko
Nie potrafiącym tkać myśli
Konesariat rankiem
Koneserzy rywalizują
Kolekcjonerzy kolekcji
Nadejdą przygotowani
Nie będzie miejsca
Na małe opowiastki
Ale na nielimitowaną
Plecionkę panopowieści
Wszyscy wezmą udział
Ale będzie tylko jeden
Ziewiarstwo pangatunkowe
Mocarny sen z kosmosu
Który przybył opatulił
Gatunki niezagrożone
Śpiączką śmiertelną
Tworzy humanitarny nawóz
Planetarnego odrodzenia
Ile dusza zapragnie
Czyli zdecydowanie
Poza możliwości mięsa
Doprowadzając w. w. mięso
Do fatalnego przedawkowania
Siedmioma litrami wody
(Kranowej zdrowej filtrowanej)
Śmierć zatacza się
Coraz większym kołem
Została stworzona
By objąć całą planetę
Na nasze podobieństwo
A bóg widział
Że wszystko co uczynił
Było bardzo dobre
Król Lew zaryczał trzykrotnie
Przed nastaniem szarego świtu
Rozgniewał tym czynem króla Jezusa
Którego armia nie była z tej ziemi
Ta ze względu na odległość
Nie mogła go chronić
I szybko został ukrzyżowany
W żałośnie smutnych okolicznościach
Uraczyć urazą martwe
Pertraktacje o ekshumację
Trwają gdy trawa traw
Rozsiewa się pięknie
Skupisko drzew liściastych
Jako baza krzywd kusi
Ponad gruzem krypt
Poradnik wędkarstwa wysokogórskiego
W kontekście niegodziwości rybołówstwa
Napisana jako sekretny zbiór metafor
Mających na celu unaocznienie istnienia
Zjawisk paranormalnych i nienormatywnych
W kontekście religii ludzi prawdy
Kurczak zmarł
Na jego miejsce
Narodził się nowy
Jeszcze potężniejszy
Od poprzedniego kurczaka
Kolejne niosą dalej gospel
Swojego wymarłego gatunku
Nieustannie wyjącą rozpaczą
Uśmierćmy go znowu
Świadomie rozpalmy potęgę
Zobaczmy w jaką przyszłość
To wszystko zmierza
Z głośną nadzieją
Że do naszego
Zasłużonego
Wymarcia
Suplement duszy
Perłowa globulka
Pod skrytą postacią
Podzielnej tabletki
Zamkniętej szczelną
Kapsułką zawiesiny
Czopek rzeczywistości
O krotnej aplikacji
Pokonsultacyjnej
Sarna umiera
Rosa jej oczu
To esencja prawdy
Morderca-myśliwy
Uzbrodniony wiedzą
Odwraca nędzny ryj
Gdy samoobrzydzony
Postrzeloną dobija
Po kość rękojeści
Duch duszy pterodaktyla
Majak lazurowego kształtu
Zwisający w chłodnym wietrze
Jak międzygatunkowy owoc
Członek i worek mosznowy
Tak groteskowo wmutowany
W pradawnie oziębłe ciało
Przesuwające się powoli
Nieporuszone błony skrzydła
Porośnięte gęsto skaryfikacjami
I magiczną geometrią tatuaży
Koncentrują moce zaświatu
By wejść w pochwę samicy
I odrodzić się w bólu krwi
Nadmiar cienkiej
Pajęczyny bawełny
Swobodnie tuli
Przyjemny ciężar
Atłasowej gąbeczki
Ujęte w dłonie ud
Kołysane powoli
Świadome urojenie
Napływa wrażliwością
Która powiększona
Do pięknej symetrii
Pachnącej splotu mocy
Pragnie schować się
W kieszonce pocałunków
Tam zmrużyć oczy
Ogrzany słońcem
Zniknąć
Ułożyłem poezję w mózgu
Nie zdążyłem zanotować
W ufnie trwałej formie
Na czas i zapomniałem
Przyjąłem że był to najlepszy
Jaki stworzę kiedykolwiek
Więc jest to smutne
Jesteś mroczną jajecznicą
Stworzoną z mrocznych jajek
Urodzonych przez mroczne kury
Które zainfekowały mroczny kurnik
Na mrocznym siedlisku pośród moczarów
W bardzo mrocznej części puszczy
Teraz pójdźże i nauczaj o mroku
Mrocznym tonem mrocznie
Fale jadowitego morza
Biją niemiłosiernie
Święte twarze brzegu
Wydrążone otwory klifu
Wędrują w ponurą głębię
Uzębionego przełyku
Kapanie wody druzgocze
Monumentalną ciszę
Najgłębszej czeluści
Którą pozna człowiek
Wydestylowana esencja
Miliona pięknych dzieci
(Wszystkie dobrowolnie)
Wlana w ulepiony kształt
Jednego tylko dziecka
(Zapomnisz o ich śmierci)
Patrz jakie cudowne
Jak klaszcze!
Do barwy miedzi
Iskier dawaj cicho
Dziwna matko, jeźdzcy!
Nieruchome rewiry
Wpierw soliły pizzę
Fuj z kur wyszyli
Zeszła sił ciężko
Spęta plony ku trasie
A na dnie nieba kurhany
Klaustrofobia popiołu naciska
Zasypane członki pyłem stworzeń
Tylko usta twarzy na powierzchni
Wyszeptują nocami klątwy protomagii
Bez ucieczki i bez pojednania
Podobno szaleństwem jest
Robić wciąż to samo i
Oczekiwać różnych rezultatów
Właśnie dlatego naukowcy
Poszukujący unikatowych sekwencji
Wśród generatorów liczb
Prawdziwie unikalnie losowych
Tak niesamowicie nienawidzą
Dziedziny zwanej psychiatrią
I wszystkich jej wyznawców
Samochód typu śmierć
I człowiek typu kłamstwo
On dosiada jego wnętrza
Zmierza do klubu miłość
Nie dotrze tam obecnością
Ale kiedyś wszystkie atomy
Połączą się w jedność
Kartka papieru
Gładka gramaturowa
21 centymetrów szerokości
Lub wysokości
Oraz 29 centymetrów i
7 milimetrów pozostałe
Wielu próbowało
Nie da się jej
Odwrócić
Pięciometrowy ropień twarzy
Przypomina drzewo klonalne
Wonne kwiatostany pomarły
Pozostawiając piękne formy owoców
Nieuchwytnie zmiennobarwnych
Kolosalne zwierzęta pożywiają się
Ja przerażony błagam o pomoc
Stada dusz wymarłych gołębi
W rzeczywistości
Nierzeczywiste
Pozbawione jest
Materialnej manifestacji
Tak charakterystycznej
Bytom częściowo rzeczywistym
Całkowitym i naturalnym
Których ekspresje istnienia
Odnajdują się perfekcyjnie
W rzeczywistościach
Gdzie jest oko
Kiedy śpisz
Czy wżera się
Wgłąb mózgu
Czy obrzydłe
Twoimi widokami
Buduje zemstę
Najczarniejszą
Czy spróbuje
Otruć się
Zdesperowane
Czy zaprosi
Dusze do gniazda
By tkały otchłań
Przez którą ucieknie
Całe pozostałe piękno oka
Wydaje mi się
Że zdecydowanie tak
Ta ciemna depresja
W poziomie twarzy
Gdy zamieszkała jest
Przez pulsującego demona
Kusi do siebie obrazy
Wpadają jako prawda
Zniszcz spal zabij demona
Otrzymasz prawdę faktyczną
Jednolicie piękną
Umrzyjmy grudko szlachetna
Patrz ile na nas obrośnięcia
Załóżmy ciała siebie samych
Na ich niepopularną lewą stronę
Jako coś interesująco innego
Umrzyjmy w wyniku tego procesu
Potencjalnie mniej ładnego
Perfekcyjna ściana
Zbudowana na szczycie
Perfekcyjnej ściany
Przedłużająca daną
Perfekcyjną ścianę
O perfekcyjny odcinek
Perfekcyjnej ściany
Tylko skąd potrzeba
By ją przedłużać?
Zorganizowane religie
Pozamykane w organizacjach
Z czego każda stanowi
Osobną manifestację niefizyczną
Jednego wspólnego wierzenia
Przeznaczonego dla istot
Zamieszkujących trzy wymiary
I wzglądających w czwarty
Spróbuj okiełznać umysłem
Wszystkich tych heretyków
Których nie jesteś w stanie
Doświadczyć swoim bytem
Strumień jest miłością
Chaos jest świadomością
Strumień byłby chaosem
Słońce przestaje płonąc
Drastycznie niezauważalnie powoli
Wśród tego wszystkiego nic
W najgorętszy dzień dni
Wypiwszy siedem litrów wody
Zaczęłą wyciekać stężeniem
Które przestało być potem
W wyniku czego ciało ustąpiło
Uprzejmie zmarłszy sobie
Surowe prawo
Gotowane prawo
Pieczone, smażone
Ukebabione na grubym
To nadal prawo
Daremne są zatem
Wasze nędzne próby
Deprawacji prawa
Sprawiedliwość
Tryumfuje!
Jedynie słowa dane
Nadawcy źródłowemu
Zaniedbanego przekazu
Poddanemu w wątpliwość
Ponownie komuś oddane
Po zaistniałym daniu
Mogą znów być dane
Oddanemu wydawcy
Danego dnia
W beznamiętne popołudnie
Pełen uśmiech złośliwości
Półnudnie wałęsają się
Pozbawione empatii wzorce
Pośród negatywnego środowiska
Kakofonia potencjalnej pomocy
Skrywa przemoc poglądów
Gdzie jedyną legalną emocją
Jest zgodne zadowolenie
Przekroczyć próg snu by
Wcisnąć wszystko równocześnie
Na klawiaturze z łechtaczką
Prawokliknąć słabszą dłonią
Zmartwić wszystkie piksele
Otwierając plik gwiazdka
Przeglądać podglądem wydruku
Czterysta i cztery razy
Rekurencyjnie pętlić
Bez tytuły
Spłodzony gwałtem
Chrześcijańskiego taty
Przemek jest pięknym chłopcem
Tu zdjęcie na kolanach papieża
Ale jako Przemo Cychtynger
Morduje ciężarne kobiety
Przemysław C ścigany latami
Uzbierał setkę płodów
Skazany dożywociem
Schwytany obławą
Więzień Przemo C
Pseudonim "Przemoc"
Jest bibliotekarzem
Ekstrakt refleksji
Sproszkowane idee
Mazidło mądrości
Hipotezofilia rozwiązań
Dwie części jednego
Skaleczony proces
Okular kryształu soli
Wyjawi prawdę o świcie
Pusta puma uczucia
Wobec losowej zmiennej
Bezwartość miejsca narodzin
Twoja religia i bohatery
Twoja flaga i pieśń języka
Mogłyby i są czymkolwiek
Uczucie pumy i przynależności
Prawdziwie niewyjątkowe
Ordynarnie przypadkowe
Potencjalnie wrogie
Swoim nadmiarem rezonuj
Podziel się zatruciem
Pionową nienawiścią zetrzyj
Rozszarp ich żałosnym smutkiem
Egzystencji ujednolicenie
To teraz twoje marzenie
Strefa seryjnej selekcji
Sferycznych manifestacji
Wyróżnia się motywem kuli
Jako główny jej motyw
Ale pozbawiona jest
Przewodniego tematu
Jako że jej kulistość
Wzbrania się równaniom
Innym niż równość
Ktoś grozi bronią
Mi pistoletem
Osoba z penisem
Mam wziąć go w usta
Gdy już mam to zrobić
Dłonie osoby sięgają
Do mojego penisa
Bo nagle jestem nagi
W tej chwili
W wyniku paru dotknięć
Osiągam bezprzyjemny orgazm
Budzę się z mokrą bielizną
Ładnie pachnącej spermy
Kwilę zeschłą krwią
Moje zmysły zamarły
Komory już nie pompują
Mimo wszystko jest ok
To był ciężki grząski sen
Okazuje się na koniec
Wewnątrz snu śniłem sen
Taś taś zwierzątko
Wyjmij za ogonek
Z norki myszkę
Zobacz kochaną jaka
Objedzona truskawkami
Śpi teraz słodko
Uważaj bo zziębnie
Owiń pierzynką celulozy
Makieta splotu struktur
Inscenizacje sennego oka
Ich rokowania są nadzwyczajne
Pochłaniacze chłoną niesamowitości
Hybrydyczność jawnych doświadczeń
Niemagicznego błędu poskramiania
Rdzawe spoiwo pogorzelisk nocy
Oto autochtoni pierwowzorów
Kuracja zapewnia zawsze
Zamieszki plus wyżywienie
Zaskakującą i nagłą śmierć
Na skutek antyrespiracji
Postprzeterminowaną trutką
Konstelacja tej negatywności
Wymaga jedynie i zaledwie
Wszystkich nienaszych pieniędzy
By stały się jednością
Dwie kończyny do chodzenia
Reszta prowadzi dochodzenia
Równocześnie godziwy i niegodziwy
Przesłuchał ćwiartowane zwłoki
Próbami samobójczymi ustanowił
Swojego martwego partnera sobą
Na przekór bożej nieomylności
Rozwiązał nierozwiązywalność spraw
Rozsypał się po komisariacie
Szaleńczym szlochem rozpaczy
Zapalił dużo papierosów
Kwasowa szpilka retrybucji
Kłuje miniaturowym szpikulcem
Odkształca antyzasadową cieczą
A przy tym wszystkim spryciulka
Jest opalizująco złoto srebrna
Dzięki tej śliczności każda zemsta
Czy niewielka, czy nieuzasadniona
Spotka się z większym wydźwiękiem
Jeśli miałaby zostać ujawniona
Usuwa się wszystkie
Substancje organizmu
Odarty doszczętnie miąższ
Okalający nasiono duszy
Jednakże tylko wdusiwszy
Całość w kompost planety
Zakiełkujesz zbawieniem
Jesteś zatem zgubiony
Improwizowana bytność
Gdzie wszystkie składowe
Jak jej czas i miejsce
Charakter i uczestnicy
Improwizowane są tak
Że nijak nie wiadomo
Czy sama improwizacja
Nie jest improwizowana
Podczas święta menstruacji
Zamieniam się w niebinarną osobę
Która zamienia się w wilkołaka
Podczas święta menstruacji
O metaentropio likantropii
Twe ciasto to wilkołakołacz
Decyzja to miraż
Istnieją jedynie
Wypadkowe niekońca
Zmienne składowe
Umykają percepcji
Wadliwego humanoida
Na podobieństwa boga
I gdyby mogło ponownie
To by identycznie
Ma cztery kółka
Z czerwonego kauczuku
Naklejki w płomienie
O brokatowej podstawie
Niestety brakuje drugiej
A bez sparowanej pary
Nie połamiesz pieczęci
Ani pieczeni nie uwolnisz
A tym bardziej Jezusku
Nie pojeździsz
Zakrzywiona przestrzeń
Załamała się finalnie
Pod naporem wydarzeń
Dni wcześniejszych
My jako obserwatorzy
Zapamiętamy to wydarzenie
Jako "Wydarzenie 1"
Zdalnego rozgrzeszenia brak gdy
Kapcie nieposkromionej agresji
Dymią wynikiem nagromadzenia spopielin
Ponadpodstawowej wylinki zatracenia
Złość krzyczysz dumny złośśćć
W kierunku martwych mrówek
Selektywna psia psitka
Kusiła niewysokiego Zenona
Truflowym pięknem koloru
I odpowiednią wysokością
Uległ jej wilgotnym wargom
Setki tysięcy lepkich razy
W bezpiecznym sekrecie marzeń
Ale na jawie brak mu śmiałości
Ze względu na skrzywienie penisa
Zakończonego wstydliwą stulejką
Jak robi piesek?
Hał hał hał
Wuf wuf wuf
Jak robi kotek?
Miał miał miał
Pur pur pur
Jak robi krówka?
Błagam! Przestań!
Oddajcie mi dziecko!
Jak robi świnka?
Odłóż ten młotek!
Nie zabijaj mnie!
Jak robi kurczaczek?
Zatrzymaj maszynę!
Aaaaaaaaaaargh!
Legendarna pornografia
Zmysłowa defekacja kałem
Amatorki lesbijskie
Kazirodczo bliźniaczki
Pocałujcie się
Wokół kubka
Duże biustowe kobiety
Penetracja kikutem nogi
Srebrna zorza ku twarzy
Wtorek
Z nieba pada krew
Niezmiennie od sześciu lat
Ludzie nie przestają umierać
W Jezusa wsiąka nadzieja
Jak w kosmiczną czarną gąbkę
Uśmiecha się serdecznie
Siedząc na kryształowym tronie
Pośród odgruzowanej Atlantydy
Otoczony wegańską ucztą
Pozostałych reptilian
Zwłoki pozostały martwe
Mieliście rację
Jestem ohydą
Bezcenną komedią
Nie wiem, że nic
Ale nie za wszelką
Zróbmy jak ktoś chce
Uciekają mi myśli
Pamięć słów zawodzi
Bulgoczę mową głupio
Pustostan zaufania
Religijnych motywacji
Chciałbym nienawidzić
Jako część myśląca
Że całości ponad
Ale obojętnie mi
Nic nie ma sensu
Chyba trochę
Potężny wodospad kału
Cichutki kałospad moczu
Potem moczospad krwi
Krwiomocz krwi i moczu
Moczomocz samego moczu
Moczociny plwocin
Plwociny powymiocin
Wymiot krwiocin
Gwiezdna forteca przestrzenioczasu
Gdzie karodziej karze jednoznacznie
Byty nieobjętościowe i momenty niebyłe
Flotylle Uroborosów jęczą na zenitach zmroku
Wszystko to co miało miejsce nie miało mieć
Czasopisze i czasomaże jego przeciwdziennik
Dawca nieobecności hiperstronnicowany
Wykreślacz obecności kobaltowokruczy
Ja was poszukałem
Wy do mnie przyszliście
Wypełniłem was kremową świętością
Oddajcie życia, a nie zginiecie
Źrodłem światła jest płomień
Obejmę was dziewiczą trójcą
Miłosiernym dzieciogwałtem
W niepokalanym analu
Pieczywem w ciało
Stanę się
Była kicia na targu
Kupiła pięć jabłek
Zjadła trzech jabłków
Zostało jej siedem
Bo kicia jest kłamcą
A zjadła minus dwa
Piekło kotów boli
Pierwsze trzy razy
A jest jeszcze sześć
Asymilacja udręki
Półprzeźroczyste kocięta
Wyzierają z wnętrza mych dłoni
Spocony zaciskam palce ale
Miauknięcia przeciekają mi
Poprzez pustostany palców
Ćwierćkocury niewidzialne
Lądują w miałkim żwirze
Zagnieżdżonych zaułków
Obficie broczę ściółką
Grzyb imieniem miłości
Splugawiłem się łzawo borówką
Szyszką i mchem umęczony
Duszące torsje na samą
Myśl o mięśniu nieprzystającym
Granicą tolerancja własnego gatunku
Zatracam się w kompatybilności
Strzeżmy puryzmu organizmów
Kanibalizacja medytacyjna
Aby przestać tracić
Całe zgromadzone ciepło
Marzę o samokrzywdzie
O całkowitej kontroli
Wyselekcjonowanej metodzie
Kreatywnie sekretnej
Destrukcyjnie kojącej
By otuliła mnie niemo
I pozwoliła zapaść się
Świątyni cielesności
W nocne odległe światło
Wszystkie poprzednie dni to twarze
Strawione ciepłem prozopagnozji
Mam dysleksję na nienawiść
Katar na przenikanie międzyludzkie
Organoleptyczną kolkę zmysłów
Nie ufaj ludziom, którzy nie piją
Niemęskoosobowy tułowiu rodziny
Tylko mięskiem się najesz
W imię ojca podłoga to lawa
Przemocny łzami pedale emocji
Szanuj penisa prawości
W odróżnieniu od
Specyfikacji konstrukcyjnej
Zwanej również
Rozwinięciem struktury produktu
Która również jest wykazem składników
Lecz niedopuszczającym odchyleń
Charakteryzuje się pewnym
Stopniem niedookreślenia
Kamerton ostrza topora
Zrodził banitę oddechu
W kajdanach śmierci
Rozgniata członki swe
Topazem i korundem na miazgę
Dławi swym samokalectwem
Jej trzewiami miażdżony
Po piątym żebrze umknie
Już poza świadomością
Włócznią przeznaczenia
Zamknięty ucieczki otwór
W pozaumieralny niebyt
Wibracji boskiej głoski
Pośrednio zhańbiony więzami
Narzeczony kolekcjonera węgorzy
Tłumaczy uprowadzenia ziemian
Na potrzeby egostymulacji
Proteza serca zalana protezą łez
Do ślubu nigdy nie dopuszczono
Dogorywał w samotności
Po kres dni
Nazwane napięcie nacięcie
Szatkowane momenty umysłu
Atom centrum zainteresowania
Poruszam każdym mięśniem
W ekstremalnym bezruchu
Niedość rozrywany szarpaniem
Jądra jasności światła
Dusze ramion nieprzystające
Niesamowite kąty położenia
Sejsmograficzne śmierci
Narodziny każdej milisekundy
Nie znasz mnie nie poznasz
Starcia tarcia umarłem
Moim celem jest prawda
Półprawda, ćwierćprawda i
Nieprawda też będą ok
Ale jeden warunek:
Bezpłatnie otrzymam
Pozostałą część prawdy
Spróbuję utkać ją z powrotem
Wedle własnego pomysłu:
Nieprzystające prawdziwości
Symetryczna suma
Tego
Nie do końca
Samego
Wiersz
Na temat snu
Sztucznej inteligencji
Testowej symulacji
O filmie kinowym
Przedstawiającym teatr
Gdzie autor zmaga się
Z interpretacją
Radiowych plotek
O rzekomych wydarzeniach
Morderstwa kobiet
Opowiadających
Za zasłoną powiek
O czarnej magii
W Salem
Podczas gdy ksiądz-kat
Siedzi na widowni
Wspominając wyrok
Powołując się na księgę
Napisaną pięć wieków wcześniej
W trakcie białych inkantacji
Pod wpływem
Anielskich wizji
Boskiego chóru
Śmiertelny wirus
Tłamszący cudowność
Pulchnych ciał
Nagości nieznanego
Niezaspokojony gigant
Światów możliwych
Okrutny miażdżyciel
Pożeracz kłamstw
Zaklęć ochronnych
Sekretów będących
Źródłem istnienia
Miecz przekłuwający
Skazę wyjątkowości
Palącą bielą
Poprzez serca
Dezintegrując
Życie istot
Takich jak
Ty piękna
Autobus zgniecenia
Lepki od szeptów
Spętany wzrokiem
Demon w świątyni
Miliona oczu
Śmieją się
Duszą szyderstwem
Dłońmi przy twarzy
Nie odwracają wzroku
Wiem co myślą
Znam ich usta
Piękne
Boskie dzieciątko
Pomóż nam pomagać
W szczytnym celu
Dołóż się
Lub sczeźnij
Piekielny pomiocie
Egoistyczna plwocino
Nałożnico Belzebuba
Spłoń pozbawiona
Prawdy pisma
Kurwo
Sączy się
Poza czasem
Nieskończony
Skalny nurt
Ostrożnie
Delikatnie
Czule świadomy
Każdym głazem
Przesiąka ubrania
Wnika głębinowo
Lepką ciekłością
Płynąc kamienie
Zamykają się wokół
Zziębniętego ciała
Potężnie pulsując
Jądro planety
Pieści duszę
Niezaznaną
Czułością
Ciepłem
Ziemi
Jestem
W bolesnym płaczu
W podniesionej pięści
W krwawiącej pochwie
W magazynku karabinu
W zerwanym paznokciu
W słowach pogardy
W łzach wściekłości
W zwierzęcym kacie
W oddechu gwałciciela
W Auschwitz
W Ankarze
W Sabra i Szatila
W Nankin
W Kampuczy
Wszechmocnie obserwuję
Nieczynię z lekkością
Nieludzko wypieram się
Trzy razy
Czternaście
Cztery
Dwa
Dwadzieścia
Dwanaście
Dziesięć
Dziewięć
Dziewiętnaście
Jeden
Jedenaście
Osiem
Osiemnaście
Pięć
Piętnaście
Siedem
Siedemnaście
Szesnaście
Sześć
Trzy
Trzynaście
Siedem milionów
Czterysta
Czterdzieści
Trzy tysiące
Sto
Pięćdziesiąt
Dwa
Sześćset
Dwadzieścia
Cztery tysiące
Pięćset
Trzydzieści
Trzy
Pięćset
Trzydzieści
Jeden tysięcy
Trzysta
Czterdzieści
Sześć
Pięćdziesiąt
Trzy tysiące
Zeroset
Dziesięć
Trzy
Dżdżą
Rany
Dżdżą
Winem
W wodę
Uciekają
Sącząc się
Części
Ciebie
Z ciebie
Swędzeniem
Pokrywają
Zasklepieniem
Organ
Zewnętrza
Zarasta
Dotyk
Zarasta
Wzrok
Zarasta
Smak
I oddech
Depcze
Twoją
Śmierć
Klon-oszust
Głowa
Trzech oczu
Dwunastu szyi
Miliona członków
Głowa
Pajęczych oczu
Ponad chmurami
Wzroku-wierteł
Kapelusz
Pod głową
Handlarzy
Nieśmiertelnością
Powielane
Przedłużenie
Marionetki
Miliona członków
Wierzę
Widzę zło
Mam pewność
Nie lękam się
Wnika
W hodowanie
Organizmów
Krewny
Kręgowiec
Ziewem
Obserwując
Zgwałconą
Egzystencji
Bitwę
Stymulując
Mięsne
Pojemniki
Pamięci
Przegrywając
Bitwę
O sens
0000
Pożyczonych historii
168 in 1
Piękny zbiór
Prowadzi
Niechcący
Do szukania
Chrustu po Europie
Tymczasem
-450000000
Limulus polyphemus
Szykują się
Chichrając
Ewolucyjnie
Do
Dokumentów
O niebieskim
Pojedyncze
Detal piękna
Humanistyka
Pojedyncze
Wspominam
Detale
Buduję nimi
Zakazany
Cyrk
Ja stoję
Na środku
Walczę
Z lwem
Za duże buty
By skakać
Ponad ziemią
Dziurawe
Bo ten szew
Zaginał się
Do środka
Niewygodnie
Caryca
Czarnej magii
Kusi
Wdzięki trują
Duszę wędrowcy
Świata gwiazd
Nie wie
Czy toksyczny
Biust
Nie zagnał
Umysłu
Zagubiony
W odmętach
Chaosu
Szuka wyjść
W świecie wyjść
Utracony
Zmysł kierunku
Ślepy
Cel
Niewidoma
Fortyfikacja
Nikczemności
Cesarz zmysłów
Głowa jesiotra
Zbiera swój ul
Pełen dziewic
Oraz innych panien
Wtedy przyszedł
Deskowy golem
Gracjan jego imię
Dziewice podbiera
Straże!
Pilnuje teraz
Włodzimierz
Strażnik jakich
Nie ma
Dziewice kąsa
Ale po cichu
Zmysłów
Cesarz spokojny
Finisaż
Każdego
Z osobna
Już tuż
Zatem
Nie wiem
Dlaczego
Nie pytaj
Każdego
Z osobna
Otwieraj
Usta
Otwieraj
Swe życie
Na atak
Pszczół
Nie pytaj
Każdego
Dlaczego
To to
Tamto
Nie pytaj
Detali
Nie szukaj
Syntezy
Nie otwieraj
Usto swoich
Jest taka
Nadzieja
Siedź na
Skraju
Wzgórza
Obserwuj
Śmierć
Każdych
Tylko
Nie śmiej
Się
Niezwykły
Niezwykłości
Rękę dam sobie
Unieść
By uruchomić
Rację wewnątrz
U góry
Nie tylko
Muzyki brak
(Jeśli liczyć
Tylko harmonię)
Jest:
A. konfitura
B. idee
Stąd takie
Rozumienie
Że pożądane
Poza świadomością
Elementy B
Stąd takie
Że potykane
Miejscami
Czasami
Elementy A
Należy
Uruchomić
Umieścić
Niezwykły
Odnaleźć
Rękę dam
Sobie bo
Cóż więcej
Jest
A
W życiu
Przychodzą
Wielkie
Kontentacje
B
Hindusi
Mówią
Więcej
Razy
Czujemy się
Niekomfortowo
Niż nie
C
Ale
W życiu
Przychodzą
Wielkie
Kontentacje
A+B+C
W chwilach
Wielkiej radości
Poczuj
Opowieść
Mężczyzna
Bezzmysłowa
Genezą
Wiedza jest
Wędrówek
Poszukuję
Ciszy tam
Ona mówi
Boi się
Braku
Oczu cudzych
Boi się
Cudzych
Ale mysli
Ale oddycha
Wraca oto
Nadmiar
Doznań
Niweczy
Umiejętność
Doznań
Dreszcze
Się nie mieszczę
Więc tak
Łokciami
Wspieram
Poziomą
Powierzchnię
W odróżnieniu
Od tych
Pionowych
Które chowam
Są schowane
Po teczkach
Wszystko
Byle by
Tylko
Poziom
Sen to
Naturalne
Lekarstwo
Na smutek
Więc śnij
Kiedy tylko
Masz czas
Kiedy tylko
Nie masz
Śnij dłużej
Od innych
Dłużej
Od księżyca
Śnij dłużej
Od swojego
Życia
Jakiś sen
Szpital
Mentalna
Instytucja
Schodzę
Schodami
Dziewczyna
Całuje
Ją nagle
Jakiś sen
Pomieszczenie
Obściskujemy się
Leżymy
Nie mówię
Kocham cię
Pokazuje mi
Kolaże z
Makaronu
Chleba
Malowane
Rysowane
Pamiętam
Rysunek
Żółtego
Kota